Inwestowanie to odpowiedzialne zajęcie

Inwestowanie to odpowiedzialne zajęcie

Z ZAWODU LEKARZ NEUROLOG, Z ZAMIŁOWANIA INWESTOR. OD KILKUNASTU LAT GROMADZI WOKÓŁ SIEBIE NIEBAGATELNYCH INWESTORÓW I WSPOMAGA NIEZWYKŁE PROJEKTY. PO SUKCESIE W BRANŻY ODNAWIALNYCH ŹRÓDEŁ ENERGII ZDOBYWA RYNEK LIFE SCIENCE. Z ZAŁOŻYCIELEM FUNDUSZU POLAND VENTURES ADAMEM BRONCELEM ROZMAWIAŁ MATEUSZ SŁONECKI.
Mateusz Słonecki: Jeszcze lekarz czy już tylko inwestor i biznesmen?
Adam Broncel: Powiedzmy, że... lekarz biznesmen.Oczywiście nigdy nie przestałem być lekarzem, chociaż już takiego bezpośredniego kontaktu z pacjentami jak kiedyś nie mam. Natomiast ciągle zajmuję się leczeniem. Tylko teraz na większą skalę i w trochę innej formie. Skupiam się na branży life science, która bardzo prężnie rozwija się nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Pomysły, nad którymi pracujemy, mogą zrewolucjonizować rynek medyczny i przynieść ulgę wielu pacjentom cierpiącym na obecnie nieuleczalne schorzenia.
M. S.: Łatwo było rzucić szpitalne mury i zamienić je na szklane biuro?
A. B.: Długo to trwało. To był złożony proces.
Skończyłem studia medyczne w Łodzi. Tutaj też zrobiłem specjalizację z neurologii i podjąłem pracę w szpitalu w latach 90. ubiegłego wieku. To były trudne czasy. W szpitalach brakowałowielu rzeczy. Wynagrodzenie w stosunku do odpowiedzialności i nakładów pracy było niewielkie. Chciałem się rozwijać, zdobywać wiedzę. To skłoniło mnie do wyjazdu do Ameryki na studia podyplomowe, gdzie poznałem wielu ciekawych ludzi, również ze świata biznesu, który przenika się ze światem medycyny. Jednak wróciłem do Polski. Znów zacząłem pracę w szpitalu. Warunki finansowe i możliwości rozwoju były jednak niewielkie. I wtedy zacząłem robić biznes.
M. S.: W żaden sposób niezwiązany z medycyną...
A. B.: Dziesięć lat temu zrodziła się myśl, żeby stworzyć grupę kapitałową, która będzie inwestowała w Polsce. Ze wspólnikiem z Izraela założyliśmy grupę CERAC. To były początki dużych inwestycji w odnawialne źródła energii w Polsce. Systemy te były znane inwestorom z Ameryki, Izraela i innych zakątków świata, którzy wiedzieli, jak na takich projektach zarobić. Moje zadanie polegało na tym, żeby zachęcić ich do zainwestowania w Polsce oraz zapewnić realizację projektów. To nie było łatwe, ale się udało. Przez ostatnich sześć lat zainwestowaliśmy wspólnie jako grupa ponad sto milionów euro w inwestycje infrastrukturalne związane z energetyką odnawialną.
M. S.: W ten sposób zupełnie po cichu do Łodzi zawitał ogromny kapitał?
A. B.: Wszystkie moje działania kojarzyłem zawsze z Łodzią. Tutaj się urodziłem i wychowałem. Zdobyłem wykształcenie i pierwszą pracę. Wiele mnie z miastem wiąże i w pełni świadomie do niego wróciłem. Łódź w przeciwieństwie do Warszawy nie jest kojarzona z dużym kapitałem, centralami dużych banków czy obecnością międzynarodowych kancelarii prawnych. To stanowi pewne utrudnienie dla zagranicznych inwestorów, ale miasto posiada też ogromne zalety. Dlatego przed laty tworząc grupę inwestycyjną CERAC wraz z moimi izraelskimi partnerami, przekonywaliśmy międzynarodowe fundusze inwestycyjne na całym świecie, że warto zainwestować w Polsce i patrząc na skalę
naszych wspólnych projektów, udało nam się to z sukcesem zrealizować.
M. S.: Chcąc nie chcąc, stał się pan ambasadorem Łodzi jako miasta przyjaznego biznesowi…
A. B.: To może zbyt mocno powiedziane, ale Łódź jest moim miastem i ma ogromny potencjał. Trzeba o nim głośno mówić. Absolutnie nie mamy się czego wstydzić. Bardzo dobrze wykwalifikowana kadra medyczna, świetni naukowcy, młodzi ludzie z dyplomami uczelni wyższych w rękach, zaplecze laboratoryjne, nowa perspektywa unijna z dofinansowaniem projektów z dziedziny badań i rozwoju. To wszystko składa się na biznesową atrakcyjność. Poza tym świetne logistyczne położenie w Polsce i Europie. Możliwość certyfikowania wytwarzanych produktów europejskim znakiem jakość CE. To są atuty, które znacznie ułatwiły mi rozmowy z dużymi grupami kapitałowymi, które o Polsce wiedziały niewiele i bały się tutaj zainwestować.M. S.: Pojawia się pan w Polsce znów ze świeżymi pomysłami i ogromnym kapitałem, tak jak to było 10 lat temu?
A. B.: Nigdy nie zniknąłem. Po prostu sprzedaliśmy część projektów energetycznych, a część, co do których mamy jeszcze plany na przyszłość, zostawiliśmy. Natomiast rynek nie lubi pustki. Cztery lata temu dostrzegłem, że są możliwości, fundusze europejskie, które pozwolą na realizację ciekawych projektów. Polska stała się beneficjentem działań z grupy badania irozwój. Zacząłem się zastanawiać, jak wykorzystać potencjał inwestorów ze świata i przyciągnąć ciekawe pomysły do Polski. I tak powstała grupa inwestycyjna Poland Ventures, której partnerem został największy izraelski inkubator technologii biomedycznych.
M. S.: Nazwa funduszu sugeruje, że Polska na jego działalności skorzysta?
A. B.: Takie jest założenie. Kupujemy spółki,
startupy z ciekawymi, innowacyjnymi pomy-słami w branży life science i sprowadzamy je do Łodzi. Projektów szukamy głównie w Izraelu i Stanach Zjednoczonych, bo to są dwa największe rynki startupowe. Mamy przede wszystkim dwa wymagania: pomysł musi być innowacyjny i opatentowany. Kupujemy go we wstępnej fazie rozwoju. Czasami nawet na przysłowiowej kartce papieru. Następnie sprowadzamy do Łodzi stojącego za pomysłem wynalazcę, a nawet cały zespół, i zapewniamy mu wsparcie operacyjne, żeby przekuł go w gotowy produkt. Do tego potrzebne jest ogromne zaplecze badawczo-laboratoryjne oraz zespoły lokalnych naukowców, które od dwóch lat tworzymy w Łodzi. Przygotowaliśmy pięćset metrów kwadratowych powierzchni biurowych i laboratoryjnych, które docelowo podwoją swoją powierzchnię. Na cele inwestycji w łódzki hub mamy zamiar przeznaczyć nie mniej niż dwadzieścia pięć milionów euro i zatrudnić ponad trzydzieści osób. Zgromadziliśmy bazę fachowców ispecjalistów, którzy już współpracują z nami i będą współpracować w przyszłości. Głównie potrzebujemy inżynierów biomedycznych, biologów czy biotechnologów. W łódzkim centrum badawczym będzie pracowało kilkanaście zespołów naukowo-badawczych. Przede wszystkim naukowców z doświadczeniem, którzy będą prowadzili badania kliniczne. W dłuższej perspektywie znajdziemy też miejsce dla świeżych absolwentów łódzkich uczelni. M. S.: Jakiś pomysł trafił już do Łodzi?
A. B.: Kilka. Nie o wszystkich projektach mogę mówić ze względu na umowy poufności, ale jeżeli chociaż część z nich zakończy się sukcesem, to zrewolucjonizują rynek medyczny. Oczywiście inwestowanie w projekty, które są w bardzo wstępnej fazie rozwoju, jest obarczone ryzykiem. Statystycznie na dziesięć kupionych startupów, dwa upadną przed wprowadzeniem produktu na rynek, dwa może się zbilansują, trzy przyniosą minimalny zysk, ale znajdą się dwa, których wartość po wejściu na giełdę sięgnie kilkuset milionów dolarów. Obecnie pracujemy na przykład nad laserowym nożem dla neurochirurgii. Potrafi on sam rozpoznać włókna nerwowe podczas cięcia tkanek i dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu zatrzymuje się, gdy je napotka, co zapobiega uszkodzeniu nerwów. To jest bardzo obiecujący projekt.
M. S.: To jest pana ulubiony projekt?
A. B.: Jeden z wielu. Wszystkie są bardzo dobre, ale ze względu na moje wykształcenie najwięcej uwagi poświęcam urządzeniu do walki z Alzheimerem. Metoda ta będzie polegała na elektrycznej stymulacji jednego z nerwów czaszkowych. Co korzystnie wpłynie na pamięćpacjentów z chorobą Alzheimera, bo to ona jest przede wszystkim uszkadzana.
M. S.: Zbudujecie takie urządzenie w Łodzi?
A. B.: Opracujemy prototyp, przeprowadzimy badania kliniczne oraz certyfikację. Planujemy wdrożenie do produkcji w Łodzi. Koncepcja Venture Capitals irynku life science jest na tyle nowatorska w Polsce, że do tej pory nie wytworzył się jeszcze rynek usługodawców. Gdyby pan chciał dzisiaj zlecić opracowanie nowej maszyny do EKG czy nowy laser do neurochirurgii…, nie ma firmy, która podjęłaby się budowy prototypu, a do tego spełniała bardzo restrykcyjne wymogi stosowane wobec producentów urządzeń medycznych. Takiej, z którą można by zacząć od razu współpracę. Jest wiedza, są umiejętności, są specjaliści, ale to wszystko jest bardzo mocno rozproszone. Dlatego dużo czasu poświęciłem na budowanie bazy podwykonawców, którzy pomogą w operacyjnej części naszych przedsięwzięć.
M. S.: W Polsce nie ma ciekawych startupów?
A. B.: Z roku na rok jest coraz więcej, ale wciąż za mało. Swoje kroki w poszukiwaniu pomysłów skierowaliśmy w pierwszej kolejności do Izraela, bo tam jest najwięcej naukowych patentów, a nakłady inwestycyjne na projekty badawczo-rozwojowe wynoszą prawie dwa miliardy dolarów rocznie. To są kwoty, których nie mogą dogonić nawet najmocniejsze gospodarczo kraje Europy Zachodniej. Nic dziwnego, że to właśnie Izrael jest określany jako Startup Nation. My powoli aspirujemy do kraju, który na tym światowym rynku startupów będzie zauważany. Pojawił się plan Morawieckiego, który zakłada finansowanie takich projektów. To krok w dobrą stronę. Młodzi ludzie w Polsce muszą wiedzieć, że nie mogą się bać konfrontacji z inwestorami i przede wszystkim muszą wysoko mierzyć. Jak się spotykam ze starupami z Ameryki czy Izraela, to oni wiedzą, że ich pomysł, ich patent za kilka lat może być wart kilkaset milionów dolarów. I otwarcie o tym mówią. Na pytanie, ile potrzebują pieniędzy, żeby pomysł z kartki zamienić w realny produkt, odpowiadają kilka, kilkanaście milionów dolarów. I my im takie pieniądze dajemy. Oni zostawiają w spółce udziały i realizują z nami projekt. Na polskim rynku niestety często panuje jeszcze takie przekonanie wśród startupowców: sprzedajmy patent za sto tysięcy dolarów i przerzućmy całe ryzyko na inwestora.
M. S.: Gdyby miał pan podjąć znów decyzję, gdzie zainwestować pieniądze, to byłaby Polska?
A. B.: Zdecydowanie. I to byłaby też Łódź. Wielu z inwestorów, z którymi współpracuję, ma polskie korzenie. Łódź przecież była znanym ośrodkiem przedwojennym i nadal, szczególnie w Izraelu, jest duży sentyment do tego miejsca. Od dziesięciu lat mówię głośno o Polsce, o wspaniałych ludziach, fachowcach, naukowcach, ich pomysłach, potencjale ludzkim, ale też naszym zapleczu medycznym, laboratoriach i wynalazkach pochodzących z kraju nad Wisłą. Mamy się czym chwalić i warto to robić, bo na świecie niewiele o nas wiedzą. 
 
żródło pracujewlodzi.pl

Komentarze (1)

P. odpowiedz

Poznałem faceta, faktycznie ponadprzeciętnie otwarta głowa i poczucie misji.